|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
niach_niach_niach
Moderator
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z daleka Płeć: wampirzyca
|
Wysłany: Pią 19:57, 20 Mar 2009 Temat postu: Alice Cullen |
|
|
Alice Cullen (urodzona jako Mary Alice Brandon) jest fikcyjną postacią serii książek Zmierzch, autorstwa Stephenie Meyer. Jest adoptowaną córką Carlisle i Esme, przybraną siostrą Edwarda, Rosalie, i Emmetta, oraz dziewczyną Jaspera. Z czasem stała się także najlepszą przyjaciółką Belli.
Alice opisana jest jako osoba z pełną gracji postawą i z krótkimi, czarnymi, nastroszonymi włosami. Jej zdolnością jest widzenie przyszłości, która jest udoskonaloną wersją jej zdolności przeczucia kiedy była człowiekiem. Jednakże jej zdolność jest ograniczona, może ona tylko zobaczyć nadchodzące wydarzenia, nad którymi zostały już podjęte decyzje. Alice może zobaczyć przyszłość ludzi i wampirów, ale nie może zobaczyć przyszłości wilków lub mieszańców, takich jak Renesmee. W książce Przed świtem dochodzi do wniosku, że może zobaczyć bardzo wyraźnie przyszłość wampirów bo jest jednym z nich. Może też zobaczyć przyszłość ludzi bo była kiedyś człowiekiem, ale nie może zobaczyć przyszłości wilków czy mieszańców, bo nigdy nimi nie była.
Alice opisana jest jako osoba bardzo optymistyczna, miła i która lubi opiekować się Bellą jakby była jej siostrą. Jej zainteresowaniami są zakupy i wyprawianie imprez.
Wczesne życie Alice jest bardzo niewyraźne, ponieważ nie pamięta ona nic z bycia człowiekiem, pamięta tylko tyle, że kiedy się obudziła była już wampirem. W pierwszej książce dowiadujemy się, że urodziła się około 1901 roku w Biloxi w stanie Mississippi i była przetrzymywana w szpitalu psychiatrycznym ponieważ miała przeczucia. Alice została zmieniona przez starego wampira, który pracował w szpitalu psychiatrycznym, żeby chronić ją przed Jamesem, tropicielem, który na nią polował. Po dłuższych poszukiwaniach Alice odnalazła swój grób i odkryła, że data na jej nagrobku pokrywa się z datą jej wypisania ze szpitala psychiatrycznego. Ze swoich poszukiwań odkryła również, że miała młodszą siostrę, Cynthię, i że córka Cynthii, która jest siostrzenicą Alice, żyje jeszcze w Biloxi. Wyszła za Jaspera Hale. W filmie jest grana przez Ashley Greene.
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
sssjuliasss
Administrator
Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań no, a jak...? Płeć: wampirzyca
|
Wysłany: Sob 13:41, 21 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Tak Alice jest Super, poprostu jest nieziemska, uwielbiam ją....!
Najlepszy cytat był
"Takie małe, a tak wnerwia."
"- Jak bardzo mnie kochasz?
- Bardzo, jak własną siostrę.
- To dlaczego widzę jak po kryjomu wymykasz się do Vegas, żeby wziąć ślub nie informując mnie?"
albo:
"- Niesamowite. Jak taka mała osóbka może być tak irytująca?
- To wrodzony talent."
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
niach_niach_niach
Moderator
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z daleka Płeć: wampirzyca
|
Wysłany: Nie 11:22, 22 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Alice rządzi!!!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez niach_niach_niach dnia Nie 11:25, 22 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
sssjuliasss
Administrator
Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań no, a jak...? Płeć: wampirzyca
|
Wysłany: Nie 12:23, 22 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Ble ble!! Boze ona jest taka kochana!!! Najfajniejsza byla w midnight Sun, kiedy marzyła zeby poznac Bellę!!!
To było cudne!!!
"Alice… nie miałem pojęcia. To prawdopodobnie zależało od tego co będzie widziała,
że nastąpi. Wyobrażam sobie, że wybierze stronę zwycięscy.
Więc musiałbym to zrobić bez niczyjej pomocy. Nie mogłem się równać z nimi
wszystkimi, ale nie zamierzałem pozwolić im skrzywdzić dziewczyny z mojego
powodu. To może oznaczać manewr odejścia…
Moja wściekłość opadła nagle w przypływie wisielczego poczucia humoru. Mogłem
sobie wyobrazić jak dziewczyna by zareagowała kiedy bym ją porwał. Oczywiście
rzadko poprawnie zgadywałem jej reakcje - ale jaką inną mogła by mieć reakcję
oprócz czystego przerażenia?
Nie byłem też pewien jak to rozwiązać – porwanie jej. Nie był bym w stanie
wytrzymać blisko niej przez dłuższy czas. Możliwe, że dostarczył bym ją po prostu z
powrotem do jej matki. Nawet - było by dla niej bardzo niebezpieczne.
I także dla mnie, uświadomiłem sobie nagle. Jeśli zabił bym ją przez przypadek…
Nie byłem całkowicie pewien ile by to bólu by mnie kosztowało, ale wiedziałem, że był
by on złożony i intensywny.
Cóż, nie mogłem już więcej narzekać, że życie poza szkołą było monotonne.
Dziewczyna zmieniła to tak bardzo.
Kiedy zadzwonił dzwonek Emmett i ja poszliśmy w ciszy w stronę auta. Martwił się
o mnie i martwił się o Rosalie. Wiedział którą stronę musiałby wybrać w razie
konfliktu i to go niepokoiło.
Reszta czekała na nas w aucie, także pogrążona w ciszy. Byliśmy bardzo cichą
grupą. Tylko ja mogłem słyszeć krzyki.
Idiota! Szaleniec! Kretyn! Dupek! Samolubny, nieodpowiedzialny głupek!
Rosalie utrzymywała stały potok obelg z całą siłą swoich mentalnych płuc.
Sprawiało to, że było trudno wsłuchiwać się w innych, ale ignorowałem ją najlepiej jak
umiałem.
Emmett miał rację co do Jaspera. Był pewien swojego planu.
Alice była niespokojna, martwiła się o Jaspera, przesuwając obrazki przyszłości.
Nie ważne z której strony Jasper podchodził do dziewczyny, Alice zawsze mnie tam
widziała, blokującego go. Interesujące… ani Rosalie ani Emmett nie byli z nim w tych
wizjach. Więc Jasper planował to zrobić sam. To by wszystko uprościło.
Jasper był najlepszym, najbardziej doświadczonym wojownikiem z nas wszystkich;
moja jedyna przewaga była taka, że mogłem usłyszeć jego ruchy zanim je wykonał.
Nigdy nie walczyłem z Emmettem czy Jasperem bardziej niż dla zabawy- po prostu
obijaliśmy się z nudów. Zrobiło mi się niedobrze na myśl o spróbowaniu zranienia
Jaspera tak naprawdę…
Nie, nie o to chodziło. Tylko go zablokować. To wszystko.
Skupiłem się na Alice, przypominającej sobie różne sposoby ataków Jaspera.
Jak tylko to zrobiłem, jej wizja się przesunęła, idąc dalej i dalej do domu Swanów.
Wyeliminowałem go wcześniej…
Powstrzymaj to, Edwardzie! Tak się nie może stać. Nie dopuszczę do tego.
Nie odpowiedziałem jej, po prostu patrzyłem dalej.
Zaczęła dalej szukać, w zamglonej rzeczywistości odległych jeszcze możliwości.
Wszystko było cieniste i mgliste.
Przez całą drogę do domu ładunek ciszy nie opadł. Zaparkowałem w dużym garażu
za domem; Mercedes Carlisle’a już tam był, tak jak duży jeep Emmetta, M3 Rose i
mój Vanquish. Byłem zadowolony, że Carlisle jest już w domu – ta cisza zakończy się
eksplozją i chciałem by był przy tym, kiedy to się stanie.
Poszliśmy prosto do jadalni.
Pokój był oczywiście nigdy używany we właściwych celach. Ale był urządzony
długim, owalnym, mahoniowym stołem otoczonym krzesłami – byliśmy skrupulatni w
trzymaniu wszystkich rekwizytów we właściwym miejscu. Carlisle lubił używać tego
jako pokoju konferencyjnego. W grupie gdzie było tyle silnych i skrajnie różnych
osobowości, czasami było konieczne żeby prowadzić dyskusje w sposób spokojny, na
siedząco.
Miałem przeczucie, że posadzenie wszystkich na krzesłach niewiele dzisiaj pomoże.
Carlisle siedział na swoim zwykłym miejscu, na wschodnim krańcu stołu. Esme
była obok niego – trzymali się za ręce.
Oczy Esme wpatrywały się we mnie, złote głębie i pełne troski.
Zostań. To była jej jedyna myśl.
Chciałbym być w stanie uśmiechnąć się do tej, która była dla mnie prawdziwą matką,
ale nie miałem dla niej żadnej otuchy.
Usiadłem po drugiej stronie Carlisle’a. Esme sięgnęła przez niego żeby położyć
wolną rękę na moim ramieniu. Nie miała pojęcia co miało się zacząć, tylko martwiła
się o mnie.
Carlisle miał lepsze pojęcie o tym, co nadchodziło. Jego usta były zaciśnięte, a czoło
zmarszczone. Grymas wyglądał za staro na jego młodej twarzy.
Kiedy wszyscy usiedli, widziałem, że linie zostały narysowane.
Rosalie usiadła dokładnie naprzeciwko Carlisle’a, na drugim końcu długiego stołu.
Rzucała mi pełne złości spojrzenia, nigdy nie odwracając wzroku.
Emmett usiadł obok niej, jego myśli i twarz były skrzywione.
Jasper się zawahał i poszedł stanąć przy ścianie dokładnie naprzeciwko Rosalie. Był
zdecydowany, obojętny na przebieg tej dyskusji. Zacisnąłem zęby.
Alice weszła ostatnia, jej oczy były skupione na czymś dalekim – przyszłości, wciąż
zbyt niepewnej by mogła zrobić z niej użytek. Bez większego namysłu usiadła obok
Esme. Pocierała czoło jak by dręczył ją ból głowy. Jasper drgnął niespokojnie,
rozważył dołączenie do niej, ale pozostał na miejscu.
Wziąłem głęboki oddech. Ja to zacząłem – powinienem przemówić jako pierwszy.
- Przepraszam. – powiedziałem spoglądając najpierw na Rose, potem na Jaspera a
w końcu na Emmetta. – Nie chciałem wystawiać żadnego z was na niebezpieczeństwo.
To było bezmyślne i chcę wziąć pełną odpowiedzialność za mój pochopny czyn.
Rosalie spojrzała na mnie złowrogo.
- Co masz na myśli przez „wziąć pełną odpowiedzialność”? Masz zamiar to
naprawić?
- Nie w sposób który masz na myśli. – powiedziałem starając utrzymać mój głos
pewnie i spokojnie – Jestem skłonny odejść już teraz, jeśli to tylko poprawi naszą
sytuację. – Jeśli uwierzą, że ta dziewczyna będzie bezpieczna, jeśli uwierzę, że żadne z was
jej nie tknie, poprawiłem się w myślach.
- Nie – Esme wyszeptała – Nie, Edwardzie.
Pogłaskałem jej rękę.
- To tylko parę lat.
- Jednak Esme ma rację. – powiedział Emmett – Nie możesz teraz nigdzie wyjechać.
To w niczym by nie pomogło, wręcz przeciwnie. Musimy wiedzieć co ludzie dookoła
nas myślą, teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Nie zgodziłem się z nim.
- Alice wyłapie wszystko co będzie miało dla nas jakieś kluczowe znaczenie.
Carlisle pokręcił głową.
- Myślę, że Emmett ma rację, Edwardzie. Dziewczyna będzie o wiele bardziej
rozmowna, jeśli nagle znikniesz. Albo odchodzimy wszyscy albo nikt.
- Ona nic nie powie. – szybko odparłem. Rose zbliżała się do eksplozji i chciałem
żeby ten fakt wyszedł szybko na jaw.
- Nie znasz jej umysłu. – przypomniał mi Carlisle.
- Wiem tylko, że nic nie powie. Alice, wesprzyj mnie.
Alice spojrzała na mnie ze znużeniem.
- Nie widzę, że stało by się coś złego, jeśli po prostu to zignorujemy.
Rzuciła szybkie spojrzenie na Jaspera i Rose.
Nie, nie mogła zobaczyć tej wersji przyszłości – nie kiedy Rosalie i Jasper byli aż tak
przeciwko jej nie ignorowaniu.
Dłoń Rosalie uderzyła w stół z głośnym hukiem.
- Nie możemy dopuścić, żeby ten człowiek miał szanse powiedzieć cokolwiek.
Carlisle, musisz to zrozumieć. Nawet jeśli zdecydujemy, że wszyscy znikamy, nie jest to
bezpieczne pozostawić za sobą takiej historii. Żyjemy tak odmiennie od reszty naszego
gatunku – wiecie, że są tacy którzy z przyjemnością podciągnęli by nas pod
odpowiedzialność. Musimy być ostrożniejsi niż ktokolwiek inny!
- Zostawialiśmy już za sobą plotki.– przypomniałem jej.
- Tylko plotki i podejrzenia, Edwardzie. Nie świadków i dowody!
- Dowody! – zaszydziłem.
Jasper już potakiwał, z twardym wyrazem oczu.
- Rose… - Carlisle zaczął.
- Daj mi skończyć, Carlisle. To nie musi być żadne wielkie wydarzenie. Dziewczyna
uderzyła się dzisiaj w głowę. Więc może ta kontuzja okazać się większa niż się
wydawało. – Rosalie wzruszyła ramionami – Każdy śmiertelnik kładzie się spać z
szansą, że się więcej nie obudzi. Inni oczekiwali by, że posprzątamy po sobie.
Technicznie rzecz biorąc to było by zadanie Edwarda, ale rzecz jasna to leży poza jego
możliwościami. Wiesz, że jestem zdolna do samokontroli. Nie zostawiłabym za nami
żadnego śladu.
- Tak, Rosalie, wszyscy wiemy jak zdolną jesteś zabójcą. – warknąłem.
Zasyczała na mnie z furią.
- Edward, proszę. – powiedział Carlisle i zwrócił się do Rosalie – Rosalie, miałem do
tego inny stosunek w Rochester, ponieważ czułem, że należy Ci się sprawiedliwość.
Mężczyzna którego zabiłaś potraktował Cię jak potwora. To nie jest ta sama sytuacja.
Panna Swan jest niewinna.
- To nie jest nic osobistego, Carlisle. – Rosalie ledwo wycedziła te słowa przez zęby –
To po to by chronić nas wszystkich.
Zapadła krótkotrwała cisza kiedy Carlisle obmyślał swoją odpowiedź. Kiedy skinął
głową, oczy Rosalie się rozbłysnęły. Powinna wiedzieć lepiej. Nawet jeśli nie był bym w
stanie przeczytać jego myśli, mogłem przewidzieć jego następne słowa.
- Wiem, że chcesz dobrze Rosalie, ale… chciałbym bardzo, żeby nasza rodzina była
warta tego, żeby ją bronić. Przypadkowy… wypadek lub chwila nieuwagi w
kontrolowaniu się jest przykrą częścią tego kim jesteśmy. – To było bardzo w jego
stylu użyć liczby mnogiej, chociaż on nigdy nie miał takiej chwili nieuwagi. –
Zamordowanie niewinnego dziecka z zimną krwią to zupełnie inna rzecz. Wierzę, że
ryzyko które ona ze sobą niesie, czy powie o swoich podejrzeniach czy nie, jest niczym
w porównaniu z większym ryzykiem. Jeśli poczynimy wyjątki żeby chronić siebie
samych, ryzykujemy coś znacznie ważniejszego. Ryzykujemy stracenie istoty tego kim
jesteśmy.
Starałem się bardzo kontrolować mój wyraz twarzy. Jeśli bym tego nie robił to
uśmiechał bym się szeroko. Lub bił brawo, tak jak miałem na to ochotę.
- To odpowiedzialne zachowanie. – Rosalie się nachmurzyła.
- Raczej bezduszne. – Carlisle poprawił ją delikatnie – Każde życie jest cenne.
Rosalie westchnęła ciężki i wydęła dolną wargę. Emmett pogłaskał ja po ramieniu.
- Będzie dobrze, Rose. – zapewnił niskim głosem.
- Pytanie brzmi – Carlisle kontynuował – czy powinniśmy się przeprowadzić?
- Nie – Rosalie jęknęła – dopiero co się tutaj zadomowiliśmy. Nie chce zaczynać
mojego drugiego roku jeszcze raz!
- Oczywiście moglibyście zachować swój obecny wiek. – powiedział Carlisle.
- I przeprowadzić się o wiele wcześniej? – odparła.
Carlisle wzruszył ramionami.
- Podoba mi się tutaj! Jest tak mało słońca, możemy żyć jak ludzie!
- Cóż, oczywiście nie musimy decydować o tym teraz. Możemy poczekać i zobaczyć
czy to okaże się konieczne. Edward wydaje się być pewien milczenia tej Swan.
Rosalie prychnęła.
Nie martwiłem się już więcej. Wiedziałem, że zgodzi się z decyzją Carlisle’a, nieważne
jak bardzo była na mnie wściekła. Ich rozmowa przeszła na nieważne szczegóły.
Jasper zastygł bez ruchu..
Rozumiałem dlaczego. Zanim on i Alice się poznali, żył na polu bitwy, bezlitosny
teatr wojny. Znał konsekwencje nieprzestrzegania zasad – widział makabryczne
następstwa na własne oczy.
Wiele mówiło to, że nie próbował uspokoić Rosalie za pomocą swoich specjalnych
zdolności, czy spróbować ją podburzyć w tej chwili. Trzymał się z daleka od tej
dyskusji – był ponad tym.
- Jasper –powiedziałem.
Napotkał moje spojrzenie, jego twarz pozostała bez wyrazu.
- Ona nie będzie płacić za moje błędy. Nie dopuszczę do tego.
- Więc ma z tego skorzystać? Ona powinna dzisiaj umrzeć, Edwardzie. Dla mnie
tylko to rozwiązanie jest słuszne.
Powtórzyłem, akcentując każde słowo.
- Nie dopuszczę do tego.
Jego brwi się podniosły. Nie oczekiwał tego – nie wyobrażał sobie, że będę działał
żeby go powstrzymać.
Pokręcił raz głową.
- Nie pozwolę żeby Alice żyła w niebezpieczeństwie, nawet w najmniejszym stopniu.
Ty nie czujesz do nikogo tego co ja czuje do niej, Edwardzie, nie przechodziłeś przez to
co ja przeszedłem, nieważne czy znasz moje wspomnienia czy nie. Nie rozumiesz tego.
- Nie dyskutuję o tym, Jasper. Ale mówię Ci teraz, że nie pozwolę byś skrzywdził
Izabellę Swan.
Patrzeliśmy na siebie – nie przeszywaliśmy się wzrokiem ze złością, tylko
ocenialiśmy przeciwnika. Wyczułem, że zaczął sprawdzać nastroje dookoła mnie,
sprawdzał moją determinację.
- Jazz – powiedziała Alice, przerywając nam.
Utrzymał wzrok na mnie jeszcze przez chwilę, a potem spojrzał na nią.
- Nie kłopocz się mówieniem mi, że potrafisz o siebie zadbać Alice. Wiem to. Jednak
wciąż muszę…
- Nie to, chciałam powiedzieć. – przerwała mu – Miałam zamiar poprosić Cię o
przysługę.
Zobaczyłem co ma na myśli i moje usta otworzyły się ze słyszalnym westchnieniem.
Gapiłem się na nią, zszokowany, ledwie świadomy, że wszyscy oprócz Jaspera i Alice
patrzą na mnie przezornie.
- Wiem, że mnie kochasz. Dzięki. Ale była bym naprawdę wdzięczna jeśli nie
będziesz próbował zabić Belli. Po pierwsze Edward jest poważny, a ja nie chcę żeby
wasza dwójka się biła. Po drugie, ona jest moją przyjaciółką. A przynajmniej nią
będzie.
To było czyste jak dzwon w jej głowie: Alice, uśmiechnięta, z jej lodowo białym
ramieniem dookoła ciepłych, delikatnych ramion dziewczyny. I Bella też się
uśmiechała, jej ramię obejmowało talię Alice.
Wizja była twarda jak skała; tylko czas był niepewny.
- Ale… Alice… - Jasper wydyszał. Nie mogłem się zmusić żeby przesunąć głowę
żeby zobaczyć jego twarz. Nie mogłem się oderwać od obrazu w głowie Alice żeby go
wysłuchać.
- Pewnego dnia będę ją kochać, Jazz. Będę bardzo wytrącona z równowagi jeśli nie
zostawisz jej w spokoju.
Wciąż tkwiłem w myślach Alice. Zobaczyłem przyszłość bardziej jasną, kiedy
Jasper brnął przez jej nieoczekiwaną prośbę.
- Ach – westchnęła; jego niezdecydowanie jeszcze rozjaśniło nową przyszłość –
Widzisz? Bella nic nikomu nie powie. Nie ma się o co martwić.
Sposób w jaki wypowiedziała imię dziewczyny… jakby już były swoimi bliskimi
powierniczkami…
- Alice… - zadławiłem się własnymi słowami – Co… to ma… do rzeczy…?
- Powiedziałam Ci, że nadchodzi jakaś zmiana. Nie wiem Edward.
Zacisnęła szczękę i już wiedziałem, że jest coś jeszcze. Starała się o tym nie myśleć;
nagle skupiła się bardzo na Jasperze, chociaż był on zbyt oszołomiony żeby móc podjąć
jakąś decyzję.
Robiła to czasami kiedy chciała coś przede mną ukryć.
- Co, Alice? Co ukrywasz?
Usłyszałem stękanie Emmetta. Zawsze był sfrustrowany kiedy ja i Alice
prowadziliśmy rozmowy tego typu.
Pokręciła głową, starając się mnie nie dopuścić.
- Czy to jest coś związanego z dziewczyną? – dopytywałem się – Czy to jest coś
związanego z Bellą?
Miała zaciśnięte zęby z koncentracji, ale kiedy wypowiedziałem imię dziewczyny,
potknęła się. Jej potknięcie trwało tylko najmniejszą część sekundy, ale trwało to
wystarczająco długo.
- NIE! – krzyknąłem. Usłyszałem jak moje krzesło upada na podłogę i tylko dzięki
temu zorientowałem się, że stoję.
- Edward! – Carlisle był także na nogach; położył rękę na moim ramieniu. Byłem
tego ledwie świadomy.
- To się umacnia – wyszeptała Alice – Z każdą minuta jesteś bardziej zdecydowany.
Pozostały jej tylko naprawdę dwie drogi. Ta pierwsza lub ta inna, Edwardzie.
Mogłem zobaczyć to co ona widziała… ale nie mogłem zaakceptować tego.
- Nie. – powtórzyłem się; nie było odpowiednio głośnego tonu dla mojego głosu.
Poczułem, że się zapadam w dziurę i musiałem się podeprzeć o stół.
- Proszę, czy ktoś może powiedzieć nam, co tu się dzieje? – zajęczał Emmett
- Muszę odejść – wyszeptałem do Alice, ignorując go.
- Edward, już przez to przeszliśmy. – powiedział głośno Emmett – To jest najlepszy
sposób na sprowokowanie dziewczyny do mówienia. Poza tym, jeśli ty się zwiniesz, to
nie będziemy mieli pewności czy ona coś już gada czy nie. Musisz zostać i uporać się z
tym.
- Nie widzę żebyś gdziekolwiek się wybierał, Edwardzie. – powiedziała Alice – Nie
sądzę żebyś mógł gdziekolwiek pojechać. Pomyśl o tym dodała cicho. Pomyśl o odejściu.
Wiedziałem co ma na myśli. Tak, pomysł nie zobaczenia się już więcej z dziewczyną
był… bolesny. Ale to było konieczne. Nie mogłem popierać przyszłości na którą ją
najwyraźniej skazywałem.
Nie jestem zupełnie pewna co do Jaspera, Edwardzie Alice kontynuowała. Jeśli
odejdziesz, on pomyśli, że ona jest zagrożeniem dla nas…
- Nie chcę tego słuchać – zaprzeczałem jej, tylko w połowie świadomy naszej
widowni.
Jasper się wahał. Nie zrobił by czegoś co skrzywdziło by Alice.
Nie w tej chwili. Zaryzykujesz jej życie, pozostawisz bez obrony?
- Dlaczego mi to robisz? – jęknąłem. Złapałem się za głowę.
Nie byłem obrońcą Belli. Nie mogłem. Czy rozdzielna przyszłość którą widziała
Alice nie była na to wystarczającym dowodem?
Ja ją też kocham. Albo będę. To nie jest to samo, ale chcę ją mieć przy sobie.
- Też ją kochasz? – wyszeptałem niedowierzająco.
Jesteś tak ślepy Edwardzie. Nie widzisz do czego zmierzasz? Gdzie już się znalazłeś?
To jest tak nieuniknione jak to, że słońce wstanie na wschodzie. Zobacz to co ja widzę…
Pokręciłem głową, przerażony.
- Nie. – starałem przestać widzieć to co mi pokazywała w swoich wizjach.
- Nie muszę podążyć w tym kierunku. Odejdę. Zmienię przyszłość.
-Możesz spróbować. – powiedziała sceptycznie.
- Och, dajcie spokój! – wydarł się Emmett
- Skup się – wysyczała Rosalie – Alice widzi go zakochującego się w człowieku! Jak
klasycznie Edward!
Wydała z siebie dźwięk jak by się dławiła.
Ledwo ją usłyszałem.
- Co? – Emmett powiedział zaskoczony. Jego dudniący śmiech rozszedł się po
pokoju. – Więc o to chodzi? – Zaśmiał się znowu – Mały kłopot, Edward.
Poczułem jego rękę na ramieniu i zrzuciłem ją w roztargnieniu. Nie mogłem
zwracać na niego teraz uwagi.
- Zakochał się w człowieku? – powtórzyła Esme oszołomiona – W dziewczynie którą dzisiaj uratował? Zakochał się w niej?
- Co widzisz Alice? Konkretnie. – domagał się odpowiedzi Jasper.
Odwróciła się w jego kierunku; wciąż gapiłem się martwo na część jej twarzy.
- Wszystko zależy od tego jak będzie silny. Albo zabiję ją własnoręcznie – rzuciła mi
szybkie spojrzenie – co naprawdę by mnie zirytowało Edward, nie wspominając, jak by
to oddziałało na Ciebie – spojrzała znów na Jaspera – albo ona będzie jedną z nas
pewnego dnia.
Ktoś głośno nabrał powietrza; nie spojrzałem na nawet w tamtą stronę.
- To się nie stanie! – znowu zacząłem krzyczeć – Żadne z nich!
Alice nie zdawała się mnie słyszeć.
- Wszystko zależy – powtórzyła – On może zwyczajnie nie być w stanie po prostu jej
zabić – Tylko będzie tego bliski. Będzie to kosztowało go ogromną ilość
samokontroli…– zadumała się – Więcej nawet niż Carlisle ma. Może będzie
wystarczająco silny… Jedyną rzeczą do której nie jest zdolny to trzymanie się z daleka
od niej. To już przegrana sprawa.
Nie mogłem odnaleźć swojego głosu. Chyba nikt nie był. Pokój był spokojny.
Gapiłem się na Alice, a cała reszta patrzała na mnie. Mogłem znaleźć odbicie swojej
przerażonej twarzy z pięciu różnych punktów widzenia
Po długiej chwili, Carlisle westchnął.
- Cóż, to.. komplikuje sprawy..."
Tak to jest fragment z MS... własnie za to kocham alice za to ze powstrzymała Jaspera i Edwarda- J. przed zabicim belli, a Edka za to zeby nie odchodizł, bo powiedzia ze bedzie ja kochac, za jej wizje za to ze pomogla uratowac Edwarda przed samobujstwem za wszystko za jej zakupy za garderobe i za jej niesamowicie idealistyczne przyjecia... Tak cała Alice!!! :*
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez sssjuliasss dnia Nie 12:27, 22 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
niach_niach_niach
Moderator
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z daleka Płeć: wampirzyca
|
Wysłany: Nie 14:39, 29 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
To jest fragment zakupów Belli z Alice ale bardziej brałabym to za inną (lepszą czy gorszą oceńcie sami) wersję przygotowań do balu Miłego czytania. DRUGA WERSJA BALU Z TWILIGHT(lub zakupy z Alice, jak kto woli)
-Kiedy wreszcie zamierzasz mi powiedzieć, o co chodzi, Alice?
-Zobaczysz, bądź cierpliwa – rozkazała, szczerząc się przebiegle.
Byłyśmy w mojej furgonetce, ale to ona prowadziła. Jeszcze trzy tygodnie i ściągną mi gips, a wtedy wreszcie stanowczo sprzeciwię się szoferowaniu. Lubiłam jeździć. Był późny maj i jakimś cudem tereny wokół Forks znajdowały sposób by być jeszcze bardziej zielone niż są. Oczywiście, było to piękne i doświadczyłam czegoś swoiście godzącego z lasem, przede wszystkim mogło to być spowodowane tym, że spędzam tam dużo więcej czasu niż zwykle. Nie byliśmy jeszcze przyjaciółmi, ja i natura, ale zbliżyliśmy się do siebie.
Niebo było szare, ale to też było przeze mnie mile widziane. Była to perłowa szarość, wcale nie ponura, nie deszczowa i prawie wystarczająco ciepła jak dla mnie. Chmury były gęste i bezpieczne, był to ten rodzaj chmur, które stały się dla mnie przyjazne ze względu na wolność, jaką gwarantowały. Ale mimo przyjaznego otoczenia czułam się poirytowana, częściowo ze względu na dziwne zachowanie Alice. Stanowczo nalegała na babski wypad, akurat w ten sobotni poranek. Zawiozła mnie do Port Angeles w celu zrobienia sobie manicure i pedicure, odmawiając mi wybrania najskromniejszego odcienia różu, nakazując manicurzystce, aby zamiast tego pomalowała mi paznokcie ciemną, lśniącą czerwienią- posuwając się nawet to tego by nalegać na pomalowanie mojej nogi w gipsie. Później zabrała mnie do sklepu obuwniczego, mimo że mogłam przymierzyć tylko jeden but z każdej pary. Pomimo moich wyraźnych protestów kupiła mi parę najbardziej niepraktycznych, przecenionych szpilek. Te groźne wyglądające rzeczy, przytrzymywane były jedynie grubymi satynowymi wstążkami, które oplatały moja stopę krzyżując się na łydce i związując w kokardę nad kostką. Były koloru głębokiego, chabrowego błękitu i na próżno próbowałam wytłumaczyć, że nie mam nic, co mogłabym do nich założyć. Nawet z szafą pełną ubrań, które mi kupiła w Phoenix w czasie mojej rekowalenscezji - większość z nich wciąż była za lekka by nosić ja w Forks-byłam pewna, że nie mam nic w tym odcieniu. I nawet gdybym miała dokładnie ten kolor gdzieś w szafie, moje ubrania nie pasowałyby do szpilek. Ja sama zresztą nie pasowałam do szpilek - z ledwością chodziłam bezpiecznie nawet w skarpetkach. Moje dyplomatyczne argumenty do niej nie docierały. Nawet nie odpowiedziała.
-No cóż, nie są to Bivianno, ale muszą wystarczyć - wymamrotała zawiedzona. Nie mówiąc nic więcej odebrała swoja kartę kredytową od pracowników obsługi pełnych strachliwego szacunku. Później pojechaliśmy do Fast fooda, gdzie kupiła mi lunch przez okienko, mówiąc, że muszę jeść w samochodzie, ale nie wyjawiała przyczyny tego pośpiechu.
Co więcej w drodze powrotnej kilkakrotnie musiałam przypominać jej, że moja furgonetka to nie samochód wyścigowy - nawet po przeróbkach Rosalie - i, że musi dać jej odetchnąć. Zazwyczaj to Alice była moim ulubionym kierowcą. Nie wydawała się być zniecierpliwiona jechaniem zaledwie 20 lub 30 mil powyżej limitu prędkości, czyli w sposób, którego niektórzy ludzie po prostu nie byli w stanie znieść. Oczywiście tajemniczy porządek dni Alice był tylko połową problemu. Byłam niespokojna, ponieważ nie widziałam twarzy Edwarda przez prawie 6 godzin, co było rekordem ostatnich 2 miesięcy. Charlie był w tym okresie trudny, ale nie niemożliwy. Był pogodzony ze stałą obecnością Edwarda, kiedy wracał do domu, nie znajdując nic, na co mógłby narzekać, ponieważ siedzieliśmy nad naszą pracą domową przy stole w kuchni-wydawało się nawet, że jest zadowolony z towarzystwa Edwarda, kiedy krzyczeli razem podczas mistrzostw na ESPN. Ale nie stracił nic ze swojej pierwotnej srogości, kiedy nieubłagalnie przytrzymywał Edwardowi drzwi dokładnie o 22 każdego wieczora. Naturalnie Charlie był zupełnie nieświadomy zdolności Edwarda, dzięki którym odstawiał samochód do domu i wchodził z powrotem przez moje okno w mniej niż 10 minut. Był dużo bardziej ugodowy wobec Alice, czasem wręcz żenująco. Oczywiście, dopóki mój nieporęczny gips nie zostanie wymieniony na coś bardziej wygodnego potrzebowałam kobiecej pomocy. Alice była aniołem, siostrą, każdej nocy i każdego ranka pojawiała się, aby mi pomóc przy codziennych czynnościach. Charlie był jej ogromnie wdzięczny za uwolnienie go z horroru prawie dorosłej córki, która potrzebowała pomocy przy prysznicu - tego typu sprawy były daleko poza jego sferą komfortu i mojego zresztą też. Ale to było więcej niż wdzięczność, kiedy zaczął mówić do niej "Aniele'' i obserwować ją ogłupiałym wzrokiem, kiedy spacerowała po domu tanecznym krokiem rozświetlając go. Żaden człowiek nie mógłby uznać za sztuczne jej niesamowitego piękna i gracji, i kiedy wymykała się każdej nocy przez drzwi z czułym - Do jutra Charlie - zostawiała go oczarowanego.
-Alice, czy jedziemy teraz do domu? - zapytałam właśnie; obie wiedziałyśmy, że mam na myśli biały dom nad rzeką.
-Tak. - Uśmiechnęła się szeroko dobrze wiedząc, o co mi chodzi. - Ale Edwarda tam nie ma.
Zmarszczyłam brwi.
-A gdzie jest?
-Miał sobie kupić parę rzeczy.
-Wyprawa na zakupy? - Powtórzyłam pusto.- Alice - ton mojego głosu stał się pochlebny.
-Proszę, powiedz mi, co się dzieje.
Pokręciła głową wciąż się uśmiechając.
-Zbyt dobrze się bawię. - Wytłumaczyła.
Kiedy przyjechaliśmy do domu, Alice zabrała mnie prosto na górę do jej łazienki rozmiarów sypialni.
Byłam zaskoczona widząc tam Rosalie czekającą z niebiańskim uśmiechem, stojącą za niskim, różowym krzesłem. Niewyobrażalna ilość kosmetyków pokrywała całą długość blatu.
-Usiądź. – rozkazała Alice. Przyglądałam jej się z uwagą przez minutę, a potem stwierdzając, że byłaby gotowa w razie potrzeby użyć siły, pokuśtykałam do krzesła i usiadłam z całą gotowością, na jaką mogłam sobie pozwolić. Rosalie natychmiast zaczęła szczotkować moje włosy.
-Przypuszczam, że nie powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytałam ją.
-Możesz mnie torturować - wymamrotała zajęta moimi włosami - ale i tak nie będę mówić.
Rosalie trzymała moją głowę w zlewie, podczas gdy Alice szorowała moje włosy szamponem, który pachniał miętą i grejpfrutem. Wściekle wytarła ręcznikiem mokre, splątane kosmyki a później wypsikała prawie całą butelkę czegoś innego - to pachniało jak ogórki - na wilgotną masę i wytarła ręcznikiem raz jeszcze.
Potem szybko przedarły się grzebieniem przez ten bałagan; czymkolwiek była ta ogórkowa rzecz, ułożyła moje splątane włosy. Mogłabym nawet chcieć to pożyczyć. Następnie każda z nich wzięła suszarkę i zabrała się do pracy.
W miarę upływu czasu odkrywały nowe sekcje wilgotnych kosmyków a ich twarze zaczęły się robić lekko zmartwione. Uśmiechnęłam się radośnie. Niektórych rzeczy nawet wampiry nie przyspieszą.
-Ma okropnie dużo włosów. - skomentowała Rosalie niespokojnym głosem.
-Jasper! - Alice zawołała go wyraźnie, ale nie głośno. - Znajdź mi następną suszarkę!
Jasper przybył im na pomoc, w jakiś sposób przynosząc jeszcze dwie suszarki, które umieścił mi nad głową głęboko rozbawiony, podczas gdy one kontynuowały swoje czynności.
-Jasper... - zaczęłam z nadzieją.
-Przepraszam Bello. Nie jestem upoważniony do mówienia czegokolwiek.
Wdzięczny uciekł, kiedy włosy wreszcie były suche - i puszyste. Odstawały na trzy cale od głowy.
-Co wy mi zrobiłyście? - zapytałam przerażona. Ale one mnie zignorowały wyciągając z pudełka gorące wałki. Próbowałam je przekonać, że moje włosy się nie kręcą, ale nie słuchały mnie paćkając czymś, co miało niezdrowy żółty kolor każdy lok przed nawinięciem go no gorący wałek.
-Znalazłyście buty? - zapytała Rosalie głęboko podczas pracy, jak gdyby odpowiedź była życiowo ważna.
-Tak - są idealne. - wymruczała Alice z satysfakcją.
Obserwowałam Rosalie w lustrze, kiwała głową jakby kamień spadł jej z serca.
-Masz ładną fryzurę.- zauważyłam. Nie to żeby kiedykolwiek nie była perfekcyjna - ale podniosła je tego popołudnia tworząc koronę miękkich złotych loków, na czubku jej idealnej głowy.
-Dziękuję. - Uśmiechnęła się. Zaczęły właśnie drugą sekcję loków.
-Co sądzisz o makijażu? - zapytała Alice.
-Masakra. - Zaoferowałam swoje zdanie. Zignorowały mnie.
-Nie potrzebuje dużo, jej skóra jest lepsza, gdy jest naturalna. - zadumała się Rosalie.
-Mimo wszystko szminka. - Zdecydowała Alice.
-I maskara oraz eyeliner. - Dodała Rosalie - tylko trochę.
Westchnęłam głośno. Alice zachichotała.
-Bądź cierpliwa Bello. Świetnie się bawimy.
-Cóż tak długo jak jesteś (jak Ci to odpowiada). - Wymamrotałam.
Przypięły wszystkie lokówki ciasno i niewygodnie na mojej głowie.
-Ubierzmy ją. - Głos Alice zadrżał w oczekiwaniu. Nie czekała na mnie aż wyszłam z łazienki własnymi siłami. Zamiast tego podniosła mnie i zaniosła do wielkiego pokoju Emmetta i Rosalie. Na łóżku była sukienka. Chabrowo niebieska oczywiście.
-I co myślisz? - Zaszczebiotała Alice.
To było dobre pytanie. Miała delikatne falbanki, najwyraźniej powinna być noszona bardzo nisko i ściągnięta z ramion, z długimi, podwójnymi rękawami zebranymi przy nadgarstkach. Przejrzysty stanik był podpięty przez następny bladokwiecisty, chabrowy materiał, plisowany razem i nastroszony w dół na lewą stronę. Kwiecisty materiał był długi z tyłu, ale otwarty na przedzie nad kilkoma dopasowanymi warstwami miękkich chabrowych marszczeń, rozjaśniając odcień w miarę jak dosięgały rąbku na wysokości 3-4 cali nad kostką.
-Alice - wyjęczałam - nie mogę tego założyć.
-Dlaczego? - Zażądała odpowiedzi twardym głosem.
-Góra jest zupełnie przezroczysta!
-To idzie pod spód. - Rosalie trzymała złowróżebnie wyglądającą część garderoby w niebieskim odcieniu.
-Co to jest? - Zapytałam przerażona.
-To gorset, głuptasku. - Powiedziała Alice niecierpliwie.- A teraz, czy zamierzasz to wreszcie założyć czy mam zawołać Jaspera i poprosić go żeby Cię przytrzymał, podczas gdy ja będę to robiła? - Zagroziła.
-Powinnaś być moją przyjaciółką. - Oskarżyłam ją.
-Bądź grzeczna, Bello - westchnęła - Nie pamiętam bycia człowiekiem i próbuję mieć jakąś zastępczą dla tego zabawę. Poza tym, to dla Twojego dobra.
Ciągle narzekałam i rumieniłam się, ale nie zajęło im to długo by mnie ubrać. Musiałam przyznać, że gorset miał swoje plusy.
-Wow. - odetchnęłam patrząc w dół. - Mam dekolt.
-Kto by pomyślał? - Zachichotała Alice zadowolona ze swego dzieła. Nie byłam jednak zupełnie przekupiona.
-Nie sądzisz, że ta sukienka jest trochę za...sama nie wiem, zbyt ekstrawagancka... jak na Forks? - zapytałam niepewnie.
-Myślę, że słowa, których szukasz to zaawansowane krawiecko. - zaśmiała się Rosalie.
-Ona nie jest dla Forks, tylko dla Edwarda. - nalegała Alice. - jest odpowiednia.
Potem wzięły mnie z powrotem do łazienki odwijając lokówki zwinnymi palcami. Ku mojemu zaskoczeniu wysypały się kaskady loków. Rosalie upięła większość z nich ostrożnie skręcając je końską grzywę spiralek, które spływały grubą linią na moje plecy. Kiedy pracowała, Alice szybko namalowała cienką kreskę wokół każdego mojego oka, pociągnęła mascarą i posmarowała ostrożnie moje usta ciemno czerwoną szminką. Potem rzuciła się z pokoju i wróciła bezzwłocznie z butami.
-Doskonale - odetchnęła Rosalie, kiedy Alice przytrzymywała je by mogła je podziwiać. Alice profesjonalnie zawiązała morderczy but, a potem spojrzała na mój gips z zamyśleniem w oczach.
-Myślę, że zrobiłyśmy wszystko, co mogłyśmy. -Pokręciła smutno głową. - Nie sądzisz, że, może Carlisle pozwoliłby nam...? - zerknęła na Rosalie.
-Wątpie. - odparła sucho. Alice westchnęła.
Obie nagle się ożywiły.
-Wrócił. – Wiedziałam, kogo miały na myśli i poczułam energiczne motylki w brzuchu.
-Może poczekać. Jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa. - powiedziała Alice stanowczo.
Podniosła mnie po raz kolejny - była to konieczność, bo byłam pewna, że nie byłabym wstanie iść w tym bucie-i zaniosła do swojego pokoju, gdzie delikatnie ustawiła mnie naprzeciw swojego szerokiego lustra ze złoconymi brzegami na całej długości.
-Proszę - powiedziała - widzisz?
Gapiłam się na obcą osobę w lustrze. Wyglądała na wysoką w butach na obcasie z długą smukłą linią lgnącej sukienki dodającej wrażenia. Wydekoltowany stanik-gdzie jej niezwykle imponująca linia biustu znów zwróciła moją uwagę – sprawiła, że jej szyja była niezwykle długa podobnie jak linia lśniących loków opadających na jej plecy. Chabrowy kolor tkaniny był idealny, podkreślał jej skórę w odcieniu kości słoniowej, róż zarumienionych policzków. Była bardzo ładna, musiałam to przyznać.
-Ok, Alice - uśmiechnęłam się - widzę.
-Nie zapomnij o tym.- Rozkazała.
Znów mnie uniosła i zaniosła do szczytu schodów.
-Odwróć się i zamknij oczy! - Skierowała się w dół schodów. - I trzymaj się z daleka od moich myśli - nie zepsuj wszystkiego.
Zawahała się idąc wolniej niż zwykle na dół dopóki nie zobaczyła, że jej posłuchał. Potem ”przefrunęła” resztę drogi. Edward stał przy drzwiach plecami do nas, bardzo wysoki i ciemny-nigdy wcześniej nie widziałam go w czerni. Alice postawiła mnie pionowo, wygładziła zawiniętą sukienkę, ściągając loki na miejsce, a później mnie tam zostawiła i ruszyła w stronę ławki przy pianinie żeby popatrzeć. Rosalie podążyła za nią by usiąść na widowni.
-Mogę spojrzeć? - jego głos był pełen wyczekiwania, co sprawiło, że moje serce zabiło nierówno.
-Tak... teraz.- wyreżyserowała Alice.
Odwrócił się natychmiast, a później zamarł rozszerzając swoje topazowe oczy. Mogłam poczuć ciepło płynące po szyi i występujące plamami na policzki. Był taki piękny; poczułam przebłysk starego strachu, że był tylko snem, niczym możliwie realnym. Miała na sobie smoking i należał bardziej do kinowego ekranu niż do mnie. Patrzyłam na niego z trwożnym niedowierzaniem. Podszedł do mnie wolno, z wahaniem odsuwając stopę, kiedy już mnie dosięgnął.
-Alice, Rosalie...dziękuję wam.- odetchnął nie odwracając ode mnie wzroku. Usłyszałam jak Alice zachichotała z przyjemnością.
Postąpił krok naprzód ujmując w zimną dłoń mój podbródek i schylił się by przycisnąć swoje wargi do mojego gardła.
-To Ty - wymruczał przy mojej skórze. Odchylił się i zauważyłam, że trzyma w drugiej ręce biały kwiat.
-Frezja. - poinformował mnie wpinając je w moje loki. - Zupełnie zbyteczny, dopóki odnosi się do zapachu, oczywiście. -Odchylił się znów na mnie patrząc. Uśmiechnął się zatrzymującym serce uśmiechem. -Wyglądasz niedorzecznie pięknie.
-Zabrałeś mi moją kwestię. - Starałam się, aby mój głos był jak najbardziej lekki.- Właśnie, kiedy udało mi się przekonać siebie, że jesteś prawdziwy,
pojawiasz się tak wyglądając i znów boje się, że śnię.
Szybko zgarnął mnie w swoje ramiona. Trzymał mnie blisko swej twarzy, jego oczy zapłonęły, kiedy przyciągnął mnie jeszcze bliżej.
-Uważaj na szminkę! - rozkazała Alice.
Zaśmiał się buntowniczo, ale zamiast tego opuścił swoje usta w zagłębieniu nad moim obojczykiem.
-Jesteś gotowa, żeby już iść? - zapytał.
-Czy ktoś zamierza mi w ogóle powiedzieć, co to za okazja?
Zaśmiał się znowu zerkając nad moim ramieniem na swoje siostry.
-Nie zgadła?
-Nie. - Alice zachichotała. Edward zaśmiał się z przyjemności. Spojrzałam na nich gniewnie.
-Co mi umknęło?
-Nie martw się, niedługo zrozumiesz. - zapewnił mnie.
-Puść ją, Edwardzie, żebym mogła zrobić zdjęcia. - Esme schodziła właśnie ze schodów z srebrnym aparatem w dłoni.
-Zdjęcia? - wymamrotałam, kiedy stawiał mnie na moją chwiejną, zdrową nogę. Zaczynałam mieć złe przeczucia, co do tego wszystkiego. - Pojawicie się na kliszy? - zapytałam sarkastycznie. Uśmiechnął się szeroko. Esme zrobiła nam kilka ujęć zanim Edward śmiejąc się zaczął nalegać, że się spóźnimy.
-Zobaczymy się na miejscu. - zawołała Alice, kiedy niósł mnie do drzwi.
-To Alice też tam będzie? Gdziekolwiek to jest? - poczułam się nieco lepiej.
-I Jasper, i Emmett i Rosalie.
Moje czoło zmarszczyło się w zamyśleniu, kiedy próbowałam rozwikłać tajemnicę.
Parsknął śmiechem widząc moją minę.
-Bello, - zawołała za mną Esme. - twój ojciec dzwoni.
-Charlie? - Edward i ja zapytaliśmy równocześnie. Esme przyniosła mi telefon, ale on chwycił go, kiedy próbowała mi podać słuchawkę trzymając mnie bez wysiłku z dala jedną ręką.
-Hej! - zaprotestowałam, ale on już mówił.
-Charlie? To ja. Co się stało? - brzmiał na zmartwionego. Moja twarz zbladła. Ale wtedy jego wyraz stał się rozbawiony i nagle nikczemny.
-Daj mi go do telefonu, Charlie - pozwól mi z nim porozmawiać. - Cokolwiek się działo Edward bawił się dobrze, by Charlie był w niebezpieczeństwie. Rozluźniłam się nieco.
-Cześć Tyler, tu Edward Cullen. - jego głos był bardzo przyjazny, ale tylko pozornie. Znałam go na tyle dobrze by wyłapać delikatna nutę groźby. Co Tyler robił u mnie w domu? Okropna prawda zaczęła do mnie docierać.
-Przykro mi, jeśli wynikło jakieś nieporozumienie, ale Bella jest nieosiągalna dziś wieczór. Ton Edwarda uległ zmianie i groźba w jego głosie stała się nagle bardziej wyczuwalna, kiedy kontynuował. - Jeśli być zupełnie szczerym, będzie nieosiągalna każdego wieczora, tak długo jak dotyczy to kogoś innego niż ja, bez obrazy. I przykro mi, jeśli chodzi o Twój wieczór. Wcale nie brzmiało to jakby było mu przykro. A potem rozłączył się z trzaskiem i wielkim uśmiechem samozadowolenia na twarzy.
-Zabierasz mnie na bal! - Krzyknęłam gniewnie. Moja twarz i szyja zarumieniła się karmazynem z wściekłości. Mogłam czuć wywołanie złością łzy wypełniające mi oczy. Nie przewidział siły mojej reakcji, to było jasne. Zaciągnął wargi a jego oczy pociemniały.
-Nie bądź niemądra, Bello wszyscy tam idziemy. - zachęciła nagle Alice nad moim ramieniem.
-Dlaczego mi to robicie? - zapytałam.
-Będzie fajnie. - Alice wciąż była bardzo optymistycznie nastawiona. Ale Edward pochylił się by zamruczeć mi do ucha aksamitnym i poważnym głosem.
-Człowiekiem jest się tylko raz, Bello. Ustąp mi. Potem użył na mnie całej siły swojego złotego spojrzenia, rozpuszczając mój opór jego ciepłem. - Dobrze. - wydęłam wargi niezdolna do tak efektywnie wściekłego spojrzenia jak bym chciała. - Będę cicho. Ale zobaczysz - ostrzegłam ponuro. - Nie mów mi później, że Cię nie ostrzegłam. Prawdopodobnie złamie drugą nogę. Spójrz na te buty! To śmiertelna pułapka! - Wyciągnęłam moja zdrową nogę jako przykład.
-Hmmm - patrzył na moja nogę dłużej niż to było konieczne a później spojrzał na Alice błyszczącymi oczami. - ponownie dziękuję.
-Spóźnicie się do Charliego. - przypomniała mu Esme.
-Racja, jedziemy - przeniósł mnie przez drzwi. - Charlie wiedział o tym wszystkim? - Zapytałam przez zaciśnięte zęby.
-Oczywiście.- uśmiechnął się szeroko. Byłam tym zbyt pochłonięta, więc na początku nic nie zauważyłam. Byłam tylko niewyraźnie świadoma obecności srebrnego samochodu i z góry założyłam, że to Volvo.
Ale potem pochylił się tak nisko starając sie umieścić mnie w środku, że miałam wrażenie jakby sadzał mnie na ziemi.
-Co to jest? - zapytałam zaskoczona stwierdzając, że jestem w nieznanym mi wnętrzu. - Gdzie jest Volvo?
-Volvo to mój codzienny samochód. - powiedział ostrożnie obawiając się, ze mogłabym się ciskać. - A to jest mój samochód na specjalne okazje.
-Co sobie pomyśli Charlie? - potrząsnęłam głową z dezaprobatą kiedy wszedł do środka i odpalił silnik. Zamruczał. - Cóż, większość mieszkańców Forks myśli, że Carlisle jest zapalonym kolekcjonerem samochodów. - Pędził przez lasy w kierunku autostrady.
-A nie jest?
-Nie, to bardziej moje hobby. Rosalie też kolekcjonuje auta, ale ona woli wygłupiać się z ich bebechami niż nimi jeździć. Miała dużo roboty z tym dla mnie. Zastanawiam się, dlaczego wracaliśmy jeszcze do domu Charliego, kiedy zatrzymaliśmy się przed nim. Światło na ganku paliło się, mimo iż nie było jeszcze całkiem ciemno. Charlie musiał czekać prawdopodobnie wyglądając przez okno. Zaczęłam się rumienić zastanawiając się czy pierwsza reakcja mojego ojca na sukienkę będzie podobna do mojej. Edward przeszedł wokół samochodu - niezwykle wolno jak na niego-żeby otworzyć mi drzwi -potwierdzając tym moje podejrzenia, że Charlie cały czas patrzył. Wtedy, podczas gdy Edward wyciągał mnie ostrożnie z małego samochodu, Charlie -co było niezwykłe jak na niego - wyszedł na podwórze, żeby nas powitać. Moje policzki zapłonęły; Edward to zauważył i spojrzał na mnie pytająco. Ale niepotrzebnie się martwiłam, Charlie nawet mnie nie zauważył.
-Czy to Aston Martin? - zapytał Edwarda pełnym czci głosem.
-Tak - Vanquish. - Kąciki jego ust zadrgały, ale zapanował nad tym. Charlie wolno zagwizdał. - Chcesz wypróbować? Edward wyciągnął kluczyki. Oczy Charliego wreszcie ześlizgnęły się z samochodu. Spojrzał się na Edwarda z niedowierzaniem zabarwionym odrobiną nadziei.
-Nie. - powiedział niechętnie. – Co by powiedział Twój ojciec?
-Carlisle nie miałby nic przeciwko. - powiedział Edward zgodnie z prawdą śmiejąc się. - Śmiało. - wcisnął kluczyki w dłoń Charliego.
-Cóż, może tylko krótka rundka... - Charlie już gładził jedną ręką błotnik. Edward pomógł mi dokuleć do frontowych drzwi, podnosząc mnie, gdy tylko znaleźliśmy się w środku i zanosząc do kuchni.
-Zadziałało. - powiedziałam. - nie miał okazji czepiać się o sukienkę. Edward zamrugał. - Nie pomyślałem o tym. - przyznał. Jego oczy ponownie ostrzelały mnie wzrokiem z krytycznym wyrazem. - Myślę, że to dobrze, że nie wzięliśmy ciężarówki. Odwróciłam niechętnie wzrok od jego twarzy na wystarczająco długi czas by zauważyć, że kuchnia była niezwykle ciemna. Na stole stały świece, było ich pełno, może 20 lub 30 wysokich, białych świec. Stary stół był przykryty długim białym obrusem, tak samo jak dwa krzesła.
-Czy to jest właśnie to, czym się dzisiaj zajmowałeś?
-Nie - to zajęło mi tylko pół sekundy. To jedzenie zajęło mi cały dzień. Wiem, że uważasz luksusowe restauracje za przytłaczające, nie to żeby w tej okolicy można było znaleźć takie, ale uznałem, że nie możesz narzekać na swoją własną kuchnię. - posadził mnie na jednym z białych krzeseł i zaczął gromadzić rzeczy z pieca i lodówki. Zauważyłam, że było nakryte tylko dla jednej osoby.
-Nie zamierzasz nakarmić też Charliego? Zapewne wróci w końcu do domu. - Charlie nie byłby w stanie zjeść ani jednego gryza więcej - myślisz, że kto był moim królikiem doświadczalnym? Musiałem być pewien, ze to wszystko jest jadalne. - Postawił przede mną talerz pełen rzeczy, które wyglądały bardzo jadalnie. Westchnęłam.
-Jesteś cały czas zła? - Przystawił inne krzesło do stołu by móc usiąść koło mnie.
-Nie. No dobrze, tak, ale na to w tym momencie. Myślałam tylko - to była jedyna rzecz, jaką potrafiłam robić lepiej od Ciebie. Wygląda wspaniale. - Westchnęłam ponownie. Zachichotał.
-Jeszcze nie spróbowałaś - bądź dobrej myśli, może jest obrzydliwe. Wzięłam gryza, zamarłam, a potem zrobiłam minę.
-Jest okropne? - zapytał zaskoczony.
-Nie, jest wyśmienite, oczywiście.
-Co za ulga. - Uśmiechnął się tak pięknie. - Nie martw się, jest wciąż wiele rzeczy, w których jesteś lepsza.
-Wymień, chociaż jedną. Nie odpowiedział z początku, przesunął tylko delikatnie chłodnym palcem wzdłuż linii mojego obojczyka, przetrzymując mój wzrok gorącymi oczyma dopóki nie poczułam jak moja skóra płonie i czerwienieje.
-Proszę bardzo. - zamruczał, dotykając rumieńca na moim policzku. - Nigdy nie widziałem nikogo, kto rumienił się tak dobrze ja Ty.
-Wspaniale. - spojrzałam na niego gniewnie. - Mimowolne reakcje - coś, z czego mogłabym być dumna.
-Jesteś także najodważniejszą osobą, jaką znam. - Odważna? - zakpiłam.
-Spędzasz cały swój wolny czas w towarzystwie wampirów, to wymaga odwagi. I nie wahasz się przebywać w ryzykownej bliskości z moimi zębami...
Pokręciłam głową.
-Wiem, że nie mógłbyś wyskoczyć z czymkolwiek. Zaśmiał się.
-Mówiłem poważnie, wiesz o tym. Ale nieważne. Jedz, - Wziął za mnie niecierpliwie widelec i zaczął mnie karmić. Jedzenie było idealne, oczywiście. Charlie wrócił do domu, kiedy już prawie skończyłam.
Obserwowałam ostrożnie jego twarz, ale moje szczęście trwało, był oczarowany samochodem by zauważyć jak byłam ubrana. Oddał kluczyki Edwardowi.
-Dzięki Edwardzie. - uśmiechnął się rozmarzony. - To dopiero samochód.
-Proszę bardzo.
-No i jak wszystko poszło? - Charlie zerknął na mój pusty talerz.
-Idealnie. - Westchnęłam.
-Wiesz, co Bello, możesz mu jeszcze kiedyś pozwolić poćwiczyć gotowanie w naszej kuchni. - dał mi do zrozumienia. Rzuciłam Edwardowi ponure spojrzenie.
-Jestem pewna, że jeszcze spróbuje. Dopiero, kiedy doszliśmy do drzwi Charlie zupełnie się ocknął. Edward obejmował mnie ramieniem w talii, dla równowagi i wsparcia, podczas gdy ja kuśtykałam na niestabilnym bucie.
-Um, wyglądasz... Bardzo dojrzale Bella. - mogłam usłyszeć początek dalszej dezaprobaty wiszącej w powietrzu.
-Alice mnie ubierała. Nie miałam zbyt wiele do powiedzenia. Edward zaśmiał się tak cicho, że tylko ja go usłyszałam.
-Cóż, jeśli Alice... - ucichł trochę zmiękczony. - Wyglądasz ładnie, Bells. - przerwał z chytrym błyskiem w oczach. - Czy powinienem więc oczekiwać większej ilości młodych mężczyzn w smokingach pojawiających się tu dzisiaj? Jęknęłam a Edward parsknął. Nie mogłam zrozumieć, jak ktokolwiek mógł być tak mało spostrzegawczy jak Tyler. Co innego gdybyśmy ukrywali się jakoś w szkole z Edwardem. Przychodziliśmy i wychodziliśmy razem, prawie niósł mnie na wszystkie zajęcia, siedziałam z nim i jego rodziną każdego dnia na lunchu i wcale się nie krępował całując mnie na oczach świadków. Tyler z całą pomocą potrzebował specjalisty.
-Mam nadzieję. - Edward uśmiechnął się szeroko do mojego ojca.
-Lodówka jest pełna resztek - powiedz im żeby się poczęstowali.
-Nie ma mowy - one są moje. - Wymamrotał Charlie.
-Zapisz nazwiska dla mnie, Charlie. - resztki groźby w jego głosie były prawdopodobnie słyszalne tylko dla mnie.
-Dobra, wystarczy! - rozkazałam.
Na szczęście, wreszcie poszliśmy do samochodu i odjechaliśmy.
TEN FRAGMENT ZOSTAŁ WZIĘTY Z FORUM TWILIGHT.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
sssjuliasss
Administrator
Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań no, a jak...? Płeć: wampirzyca
|
Wysłany: Nie 15:09, 29 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
ja mam ten fragment na chomiku, fajny jest lubie go i to bardzo...
Ah ta Alice....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
niach_niach_niach
Moderator
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z daleka Płeć: wampirzyca
|
Wysłany: Pon 16:48, 30 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
cytaty związane z Alice:
- Tak łupnęło, że myśleliśmy już, iż kosztujesz Belli na lunch i przyszliśmy zobaczyć, czy i nam coś nie skapnie.
Emmett uśmiechnął się i wyciągnął dłoń ku bratu.
- Super plan -przybili piątkę.
- Wcale nie - syknęła Rosalie.
- Wcale nie – powtórzyła Bella.
- A mi się podoba - wyznał Jasper.
- Co za idioci - mruknęła Alice
-Martwisz się o nią? - spytałam
-Eee..
Nie był skłonny udzielić mi odpowiedzi.
-Wyjawisz mi co zrobiła żeby zagłuszyć przed tobą swoje myśli?
Rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.
-Tłumaczyła słowa do "Glory, glory, hallelujah" na arabski. A kiedy skończyła zaczęła od początku, tylko że przeszła na koreański język migowy.
Zaśmiałam się nerwowo.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
sssjuliasss
Administrator
Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań no, a jak...? Płeć: wampirzyca
|
Wysłany: Pon 19:18, 30 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
To samo mam na moim blogu...... !!!! Dosłownie to samo... nawet ta sama kolejnosc....
Ale mam jeszcze jeden...
Takie małe, a tak wnerwia...
Tak Alice była nazywana Narwnym Chochlikiem;P
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|